wtorek, 11 sierpnia 2015

Macedonia Polish, Czech and Slovak Open 2015 - pełna rehabilitacja


Emocje po wyjeździe jeszcze nie opadły. Ciężko wrócić do normalnego życia. Dziwnie budzić się rano gdy nie ma latania. 
Myślałem, że nie może być lepiej niż pierwsza Słowenia czy Macedonia 2 lata temu, ale to ten wyjazd ustanowił nowe standardy i mocno podniósł poprzeczkę.  Był to wyjazd z tych epickich. Po ostatnich zawodach w Kruszewie nie nastawialiśmy się na jakieś rewelacje, ale jak zwykle pamięta się głównie to co dobre i postanowiliśmy pojechać. 

Znów udało mi się połączyć dwie pasje na jednym wypadzie. Nie dość, że olataliśmy się jak bąki, to jeszcze razem z Prezesem pośmigaliśmy na naszych Gozillach. Niezależność miała jednen wielki plus. Brak ryzyka przedwczesnego zakończenia urlopu ;) choć tym razem nikt nie chciał wracać.
To już zagranica
Spotkanie z kaskiem, ma szczęście, że na postoju, 
a nie w locie z szybką


Spotkanie w Koniecznej. Prezio lekko spóźniony.Jedzie motórem i mówi, że korki. Wkrótce się nauczy :)

Nauczeni doświadczeniem trasę dzielimy na 2. Gorąc niesamowity. Termometr Prezesa pokazuje 46 stopni na autostradzie. Ulgę znajdujemy w  cieni
u na stacji gdzie jest już tylko 36,5 st.

Pierwszy przystanek  w Nowym Sadzie. Trochę błądzenia i mamy super hotel, w samym centrum. Niesamowite miasto, bardzo żywe zwłaszcza nocą. Brakowało nam reszty ekipy, ale tylko do pierwszego piwka potem już tylko sielanka i podziwianie widoków. Klimat i atmosfera rewelacyjna. Może kiedyś uda się przekonać napinkowiczów na trochę zabawy. 

Start z samego rana i już ok 12 pomykamy krętymi drogami w stronę Kruszewa. Umęczeni autostradą cieszymy się z każdego zakrętu. „Paski cykora” na tylnych oponach robią się coraz węższe. Zgodnie z planem jedziemy prosto na startowisko. Udaje się w ostatniej chwili. Pod hotelem przychodzi bardzo mocny wiatr i deszcz.
Szopska, Szkopsko, pizza lepsie, kolejne Szkopsko i już więcej nic nie trzeba.


Na startowisku tuż przed burzą

Dzień 1 - cancelled


Dziś są moje urodziny!! Latanie to byłby piękny prezent. Dzień wita nas piękną pogodą. Trochę długo schodzi z brifingiem i na starcie jesteśmy dość późno. Spora chmura buduje się nad nami i task zostaje anulowany. Na szczęście szybko się rozpada i startujemy. Trening jest wskazany dlatego wszyscy próbujemy oblecieć taska. Idzie całkiem nieźle jednak znów przychodzi zakit  i w końcu padam niecałe 2 km przed metą. Jest super. Mało latania było w ostatnich latach, ale jednak nie wszystko jeszcze zapomniałem.  
Tam już leje

Po lądowaniu i odpowiedzeniu na miliom pytań miejscowego apacza od razu pojawił się zwózkowóz. Niestety byłem drugi w busie i czekała mnie objazdówka po całej dolinie. 
W tym dniu powstało nowe określenie „meta na Prezesa” ;) (był na mecie, ale po drodze opuścił punkt).
Dzień kończymy Szopską, Szkopskimi i pizza lepsie (zestaw obowiązkowy). Super urodziny w powietrzu z przyjaciółmi.









Task 1

75.2 km — Race to goal

Jest meta. Leciałem wolno, ale skutecznie. Pierwszy dzień a plan już zrealizowany. Na mecie Wujek, Tomski i Wacek. Pięknie polatane. Prawdę mówiąc już nie pamiętam nic szczególnego z tego dnia :). (Trzeba było pisać od razu)

Wieczorem w restauracji zestaw obowiązkowy. Na rynku koncerty, tańce regionalne, rewelacja.





Komin na starcie - fot Kawa





Task 2

94.9 km — Race to goal

Selfie

Dziś dłuższy task. Początek nie jest zły i nawet nieźle idzie. Na powrocie z pierwszego punktu kręcimy sobie komin z Tomskim, aż tu nagle gość łapie klapę. Franca nie chce wyjść i w krawacie skrzydło od razu wpada w spiralę upadkową. Dziwna sprawa bo na moje oko to była ledwie 1/3. Coś ten pure strasznie nerwowy. 2 i ½ zwitki i pojawia się paka. Z wysoka opadał na dół. Nie wiem ile to trwało ale czekałem dłuuugo aż siądzie bezpiecznie. Jest, przyziemił bez szwanku. Lecę dalej. Za Kriwokasztanami dopada mnie jakiś kryzys. Chłopaki meldują, że są na Prilepie. Trasy zupełnie inne. No to jestem w d…, ale choć będzie ciekawie i przynajmniej polecę po swojemu. Powoli udaje się doczłapać do mety. Radość wielka. Niestety wieczorem okazuje się, że coś popie..łem i wleciałem w cylinder startowy o 3,5 min za wcześnie. Szkoda wyniku, ale jest radość z oblecenia. Jeden task mogę zawalić więc jutro trzeba się pilnować.



Task 3

68.9 km — Race to goal

Dziś wiatr w plecy i przenosimy się na zachodnie startowisko. Nie lubię, nie lubię. Praży słońce, gryzą biedronki. Kilka tych kropkowanych potworów wleciało mi do kokonu. Zabawa z rozpinaniem i wyganieniem tych predatorów kosztuje mnie glebę. Odleciałem za daleko od stoku, a maliny nie było. Na szczęście nie jestem jedynym pechowcem. Razem ze mną siada Jola. Uff jak bym padł jedyny to bym tego nie przeżył. Na szczęście Mielcok Zyzio  momentalnie organizuje wywózkę na start.
Nie lubię...

Szybki start i jestem na trasie. Za pierwszym punktem mijam część chłopaków. Niestety nie mają miodu i tam też zostają. 

Wujek jak zwykle już dawno na mecie. Dziś też się udaje oblecieć trasę i dobijam do mety. Dolatuje też Wacek. Jakoś tak dziwnie wygląda. Myślałem, że w jego przypadku już nie da się gorzej – myliłem się. Nos jak Gołota po walce lub John McClane w końcówce szklanej pułapki. Okazało się, że dla niego to startowisko też nie było za szczęśliwe. Wyczesał po starcie i chciał nosem przeorać pole pod startem.
W biurze zawodów okazuje się, że znów coś. Wystartowałem 4 minuty po zamknięciu startu. Lot nie zaliczony, dziś znów „meta Prezesa :)”.

Pozostaje tylko, a może aż satysfakcja z lotu. Razem z Karoliną zastanawiam się co mogę jeszcze zrobić żeby nie zaliczyć taska :). Szkoda że nie ma nagrody „lucky looser”. W tej kategorii byłbym bezkonkurencyjny.

Task 4

67.4 km — Race to goal

Znów trzeba latać. Kurna, znów zachodnie startowisko. Trzeba się pilnować. Wujek po starcie gubi paczkę. Przez radio słyszę „jest ok, paczkę trzymam na kolanach”. Siadł na startowisku, poskładał i znów start. Ma niezłe parcie.
Dziś od samego początku nie odpuszczam. Szybka wykrętka i na trasę. Nad Kruszewem ktoś powoli opada sobie na zapasie. 


Gdzie jest Wally?
Dolot do mety
Codziennie jakaś paka. Wujek leci jak toperda i szybko mnie dogania i po drugim punkcie wyprzedza. Na dolocie do mety słyszę głos Prezesa. Udało mu się nas dogonić i lecimy razem. Jest Meta i to w dużym składzie Tomski, Wujek, Kemot, ja, Wacek i Prezes. Radość ogromna i powód do świętowania. W biurze zawodów nie mogli uwierzyć. Zrobiłem metę i nic nie pochrzaniłem. W mieście mega koncert. Orkiestra dęta gra utwory Bregovica. Czad, są improwizacje, trochę jazzu. Wieczór kończymy u Wujków na kolejnej imprezce gdzie Wacek ukazuje swoje kolejne oblicze. +18
Wacek na podejściu

Nie ustał




Tak wygląda radość!!!





Task 5

57.1 km — Race to goal

Zapowiada się kolejny dzień lotny. Task krótszy, ale nikt nie ma nic przeciwko. Wszyscy już wylatani. Idzie całkiem nieźle i jest szansa coś nadrobić jednak task zostaje przerwany. Nad Kruszewem burza. Nagle wszyscy lądują nawet ktoś na pace siadł niedaleko mety. Wszyscy kręcą spirale i naraz kilkadziesiąt glajtów siada na punkcie P10. Przed hotelem przywitała nas mega ulewa. Task przerwany w samą porę.
Nadchodzi Buka



Impreza.

Wręczenie nagród. Kategorii było co niemiara. Niestety nie znaleźliśmy swojej ;)
Mistrzem Polski zostaje Spajk


Całe zawody wygrywa Peter Vyparina
Na zakończenie jest impreza. Baranina i degustacja napojów wyskokowych od sponsora zawodów. Tańce trwały do północy, albo dłużej.
Migawka nie nadążała


Powrót


Na imprezie było tak dobrze, że zaplanowany na 8 powrót musieliśmy przesunąć na 14. Część, ekipy potrzebowała regeneracji. Dzięki temu mamy dużo czasu na zwiedzanie okolic i śmiganie po okolicznych winklach.

 Przy pomniku podszedł do nas lokers i zagaduje piękną polszczyzną. Okazało się, że jego mama studiowała na Jagiellońskim. Opowiada nam o  historii Kruszewa i  okolicznych zabytkach.  Jaki ten świat jest mały. Tereny są niesamowite, z góry nie było widać tego całego piękna. Niestety wskazówki dojazdu są na tyle mało precyzyjne, że wpierniczamy się w jakiś offroad. Nasze sprzęty to nie enduro i Prezes zalicza małą glebę. Zawrócenie motorów na takiej drodze graniczyło z cudem. Z jednej strony skarpa, z drugiej przepaść porośnięta lasem.  Musieliśmy każdy sprzęt zawracać we dwóch. Szkoda, że nie zrobiłem zdjęć, ale wtedy ważniejsze było przetrwanie.
Super serpentyny, ciekawe jak wyjdzie film.




Przyrządy wskazują, że wszystkie funkcje życiowe wróciły już do normy więc można wracać. Jeszcze przystanek na targu w Prilepie i można wracać. Lokalni ludzie znów nas zaskakują swoją gościnnością. Nie udało się znaleźć parkingu nawet dla motorów. Targ był bardzo tłoczny. Podbiegł do nas jakiś gościu i przyjaźnie macha ręką. Z tego co zrozumiałem w Macedońsko-Angielsko-Rosyjskim "zaparkujcie sobie przy moim sklepie, popilnuję wam motorów. Jeszcze przyniósł po zimnej koli.

Mega zakupy. Jak się to wszystko na motor zmieściło?
Już tyle czasu minęło, a ja jeszcze nie zjadłem całego sera do Szopskiej
Zakupy spore, szkoda, że nie mam takiego targu u siebie.
Całe szczęście, że byliśmy na Gozzilach. 
Nie pozwoliła mi samemu tankować.
Przez kolejki na bramkach tworzą się wielokilometrowe korki. Nam zajęło to kilka minut ;). W hotelu okazuje się dlaczego przez całą drogę tak piekły mnie nogi. Myślałem, że to spodnie tak się nagrzewają, że aż parzy. Okazało się, że to poranna jazda w krótkich spodenkach. Nogi czerwone, że aż świecą. Jeszcze spacer po Nowym Sadzie i szybkie spanie. Powrót już tylko w lekkich spodniach i bluzie. Nie da się w kombinezonach. Granica też nieźle zakorkowana. Ciekawe ile ci ludzie tam stali. Masakra.
Jeszcze 100 metrów...
...i znów jak nowa.

Podsumowując wyjazd rewelacyjny. Nie zawalczyłem na zawodach, ale polatałem do bólu i dużo się nauczyłem. Trudno teraz wrócić do rzeczywistości. Już nie mogę się doczekać kolejnych zawodów. Teraz trzeba czekać do Stycznia Kolumbio szykuj się!

piątek, 19 lipca 2013

Chełm na 102

Po Macedonii apetyt na latanie tylko urósł. Prognozy pokazują warun na Chełm. Cała banda jedzie w środę a ja kibluję w robocie. To jest nie do wytrzymania. Wieczorem okazuje się, że jednak nie działało to tak jak wszyscy zakładali. W czwartek ponoć ma być taka sama kupa. Trudno, nie wiadomo kiedy będzie następna okazja żeby się wyrwać i choć zlota walnąć. Szybka akcja w pracy i mam urlop.
W Gorlicach spotkanie z Miśkiem i oglądanie floty wozideł 4x4. Zastanawiam się czy oni je myją czy czekają aż samo odpadnie.
Pod Chełmem trwa sielanka. Namiot rozstawiony a Witek ze Sławkiem i bliźniaczkami (dwie białe kozy) kończą śniadanie. Takim to dobrze.
Tradycyjnie wymieniamy uprzejmości i ruszamy na start. Coś ten warun nie wygląda. Podmuchów brak, coś chyba nic z tego nie będzie, to nic przynajmniej spędzimy chwilę czasu w pięknej scenerii i podrzemy łach z tych co ich nie ma :).
Pierwszy startuje Witek. Wyczekał piękny podmuch i leci. Dla mnie to stratowisko nie jest łatwe, do tego jak widzę jak stabil cayena maca drzewa z przecinki. Polatał kilkanaście minut i padł. Masakra, będzie zlot. Czekamy jeszcze chwilkę i coś się wreszcie zaczyna dziać. Trzeba startować. Po starcie wszyscy się drą na mnie. O co im chodzi? Spojrzenie w górę… już wiem. Mam sporego guzioła na linkach. Masakra, nie będę wychodził na start jeszcze raz. Kilka szarpnięć i trach. Linka poszła. Jest komin, lecieć się da, nic złego się nie dzieje. Widać ta linka nie była aż tak potrzebna. Trzeba latać.

Maliny nie ma, rzeźbimy nad górką. Dobre i choć co. Po jakimś czasie widzę znajomego glajta. Dołącza do nas Tomski.
Warun słabnie. Już miałem wystawiać podwozie, a tu nagle obok piękny bąbel wynosi Mandarynkę wysoko nad szczyt. Razem z Miśkiem łapiemy windę i po chwili lecimy na przelot. Jakoś nie widzę szans na daleki lot, ale o dziwo są noszenia, ba nawet kominy. Tylko strasznie rozpieprzone. Dobrze, że jest nas trzech. Centrowanie idzie znacznie szybciej. Lecimy dalej. Każdy ma swój udział w locie. Raz jeden, raz drugi znajduje noszenie. To się nazywa współpraca. Jest super. Lecimy od chmury do chmury. 


Duuużo kręcenia. Niestety dziś latanie na cierpliwość. Co chwilę wykręcamy się do podstawy, żeby spaść do parteru po przeskoku. Za Bardejowem uświadamiam sobie, że portfel z wszystkimi dokumentami został w aucie. Jest  dodatkowa motywacja żeby lecieć dalej, żeby tylko nie paść w czarnej d… i w dodatku samemu.


Skajtrax drze się, że zbliżamy się do CTR Presov. Wspólnie ustalamy trasę i lecimy dalej na Domasze. Wysokość nie rozpieszcza ale fajnie, że dociągnęliśmy aż tutaj. Pomoczymy nogi, wypijemy bażanta. Jest super. Patrzę na skaja, jest szansa na setkę tylko trzeba przelecieć jeziora.
-Tomski skaczemy na wschodni brzeg?
-Dobra.
Centralnie nad środkiem jeziora łapię +4. Szok, woda nosi. Jeszcze tworzą się niewielkie kłaczki. Widok jest niesamowity, kręcimy komina nad jeziorem. Już coraz mniej brakuje do setki. Nawet Misiek doczłapał do jeziora. Już tarł uprzężą po krzaczorach i byliśmy pewni że siadł a gość leci. Niestety już na kontrolkach kończy na początku Domaszy.
U nas też sielanka się kończy i z resztkami noszeń lecimy z wiatrem ile się da. Jest seta!!! 

Teraz tylko jakoś wrócić. Na telefonie pełno nieodebranych połączeń. Wujek wyczaił moją metodę i sprawdzał co jakiś czas czy sygnał jest polski czy zagraniczny. Szkoda, że chłopaków nie było z nami.
Zwózka nie będzie łatwa. Wszyscy zapakowani po sufit i nie ma dla nas miejsca. Tomski rzuca hasło: - Machnij ręką, może ktoś się zatrzyma. A co mi szkodzi. Macham i zrezygnowany odchodzę a tu miła niespodzianka. Zatrzymuje się Słowaczka i oferuje transport do Domaszy.
Pyta o wszystko:
Co to za plecaki?
Wy paraszutiści?
Skąd lecicie?
A nie było zimno?
 A ile to kosztuje?
A co na to żony?.
Piękne widoki pewnie mieliście.
Po chwili przyjeżdża po nas Czaban. Wielkie dzięki za zarwaną noc i zwózkę. Jesteś wielki.
Miało nic nie być, a tu wymęczona setka. Z reguły jak się na nic nie nastawię to coś wychodzi. Bez portfela, bez aparatu (szkoda bo widoki były piękne). Rano budzę się a tu gęba piecze. Latania miało nie być więc nie użyłem kremu z filtrem. Jak ja się pokaże w pracy. Wyglądam co najmniej dziwnie. Bałem się, że mnie misiaki zgarną w drodze do pracy bo wyglądam jak bym był pijany. Jest pamiątka.
Oby więcej takich lotów.
Dzięki chłopaki za super współpracę. 
Misiek Dzięki z Foty.
Czaban jeszcze raz dzięki za zwózkę.

czwartek, 11 lipca 2013

2013 Ukrainian Open & Russian Open Cup - Macedonia Krushevo 01 — 06 Jul, 2013



Już na początku roku zabukowałem sobie termin na zawody w Macedonii. Po opowieściach chłopaków wiedziałem, że muszę polatać w tym miejscu. Ekipa mocna Tomscy i Wujki, Wacki, Grzesiek i rada pilotów z Congestusów. Składy w samochodach już ustalone, więc trzeba kombinować jak się tam dostać. Powoli rodzi się pomysł wyjazdu na motorze. Kiedyś już jechałem z glajtem* 100km i było ok. Jakoś dam radę, najwyżej spóźnię się na zawody. Jeszcze tylko znaleźć partnera. Prezes jak usłyszał o całej akcji od razu napalił się jak szczerbaty na suchary. Wreszcie będzie można wypróbować motorki w trasie.
W robocie wszystko załatwione. Wymagało to trochę gimnastyki bo muszę wrócić z Targów (6h drogi), szybko spać i o 3 rano znów w trasę. Dam radę, nie takie rzeczy…
Jeszcze szybkie ustalenie checklisty z Prezesem i można się pakować.

 


     Znajdź 6 różnic








Wyjazd


Plan na dziś: dojechać ile się da (ok 1000km) przekimać i przed południem dotrzeć na miejsce.
Start o 3:00. Cholera zgubiłem stopery do uszu. Trudno, trzeba jechać. Na zewnątrz robi się już jasno, piękna pogoda no to gonię bo daremne szukanie stoperów zajęło mi za dużo czasu.
Aby tradycji stał się za dość początek wyprawy musi być w deszczu. Od Miejsca Piastowego zaczyna lać. No to ładnie się zaczyna. Wg prognoz miało padać dopiero po południu. Na Orlenie dolałem do pełna i tu pierwsza niespodzianka, moja karta bankomatowa straciła ważność. Na szczęście jest Prezes ze swoją. Wszystko sprawdzone, no to jedziemy. Pucuje do Svidnika. Kombinezony z Castoramy sprawiły się na medal. 
Nie dość, że sucho to jeszcze cieplutko (dodatkowo pod rękawice założyliśmy rękawiczki foliowe z cepeenu – polecam, sucho i ciepło). Przed Świdnikiem przypominam sobie, że przecież mam podgrzewane manetki. Teraz to już można jechać. Słowaccy motórzyści spotkani po drodze nie mogą się nadziwić naszym osiołkom.
- Co wy tam wieziecie??
- Padaki na zawody do Macedonii.
- Nieźle, my tylko do Rumunii.
- :)
Gozilla i Krasula

Jazda przez Słowację i Węgry przebiega bez problemów. Ciśniemy ile wlezie (160 to max, przy większych prędkościach dostaję straszne shimmy od tobołków). Robią się wiry w baku, ale za to postoje częstsze.

Co się gapisz?



Wyjeżdżamy z UE. W Serbii witają nas celnicy. Prezes podaje paszport celnikowi. Urzędnik znajduje 160€ w środku (wpisowe na zawody) i pyta „Bakszysz? Bakszysz?” – Nie, nie, ja nie. Na szczęście zostawił kasę. Droga przez Serbię strasznie mi się dłuży. Cały czas autostrada i monotonna jazda. Wjeżdżamy do Belgradu. Z daleka miasto robi na nas wrażenie. Nad miastem kłębią się potężne Cumulonimbusy. Wujek coś wspominał o potężnej burzy w tym miejscu dzień wcześniej. No to będzie mokro. Prezes jedzie przodem, nagle wykonuje mistyczne ruchy: lewą ręką macha w lewo, potem w prawo i na wprost. Chmury się rozstępują i leje po bokach a przed nami sucho. Jadę za Mojżeszem suchą szosą. Nagle stop. Garmin się zamotał i minęliśmy zjazd. Nie ma czasu na błądzenie, więc niewielki odcinek autostrady pokonujemy pod prąd. Udało się, uciekliśmy przed deszczem.
Forfiter śwagier
Miejscami tylko asfalt mokry i to bardzo, ale deszcz jakby nas unikał. Szczena mi opadła, Prezes zawstydził Coperfilda. Przypomniała mi się scena z mojego ulubionego filmu: „Warunki na zgrupowaniach miałyśmy bardzo dobre! Wszystko to zasługa naszego prezesa i nie jest prawdą, że nad łóżkami dach przeciekał! Szczególnie, że prawie nie padało! Prezes dba o nas jak ojciec najlepszy! Pre...”

Wreszcie autostrada się kończy i zaczynają się winkle przez górki. Plan na dziś zrealizowany. 1000km za nami. Jedziemy dalej. Za granicą Macedońską dzwonimy do Grześka „ Nie jedźcie na Garmina bo wyprowadzi was w pole”. Szybka decyzja, jedziemy do końca. Niestety Grzesiek miał rację, jesteśmy w polu. Fajnie się jedzie, ale sił jakby mało i stało się. Postój na sprawdzenie mapy kończy się glebą parkingową. Gozilla przechyla się na tyle, że nie jestem w stanie jej utrzymać i kierunkowskaz trach.
Z czarnej dupy wyprowadza nas napotkany blokers na rowerze. Zaczynają się prawdziwe serpentyny. Niestety jakość asfaltu pozostawia wiele do życzenia. Koleiny, dziury i kamienie. Po prawej jakieś skały po lewej ciemność. Jest już bardzo blisko i grzejemy ile się da (jak zobaczyłem te serpentyny zaraz obok przepaści na drugi dzień to mi się włos lekko zjeżył. Gdybym to widział w nocy to nie jechał bym tak szybko ;)
Tak to wyglądało za dnia
Na miejscu jesteśmy grubo po północy. Wąskie uliczki, każda taka sama, pod górę i w dół. Zanim znaleźliśmy nocleg zdążyli pozamykać wszystkie knajpy. Resztką sił odwiedzamy kwatery „Rady Pilotów” gdzie Miron wita nas Rakiją. 1400km, kilka szotów żółtej i już jesteśmy zrobieni.

 
Mało tego spania

Spaliśmy szybko…





 







Dzień treningowy


Krushevo dopiero za dnia ukazuje swoje oblicze. Widok zapiera dech w piersiach. Miejscówka jest przepiękna. Wąskie uliczki, stare domki, samochody marki Zastawa, muły i osiołki. Po mieście pląta się strasznie dużo bezpańskich psów i jeszcze więcej szwędającej się bez celu policji.


Szkoda, że to wszystko trochę zaniedbane. Wygląda to tak jakby od 20 lat nikt tu nic nie robił.




  Za to startowisko świetnie przygotowane. Wczesny start i latanie po chmurach. Widoki wspaniałe. Latamy zarówno po górch jak i po płaskim. W drodze na jeziorka mamy z Wujkiem mega duszenie i prawie szorujemy uprzężami po ziemi. Jakimś cudem razem ze Stefkiem udaje mi się wygrzebać z parteru. Uczucie nie do opisania, podwozie już wystawione do lądowania a tu taka niespodzianka.
Niestety Wujek ma mniej szczęścia i ląduje przy jeziorkach. Pod chmurą odczuwam spore zmęczenie. Przez radio Prezes melduje, że ryczał na chmury (na szczęście miał kask bez szczęki). 21h jazdy i gościna Congestusów dają się we znaki. Oczy same się zamykają. Worzę się jeszcze chwilkę po okolicy i próbuję lądować. NIE DA SIĘ. Wszystko nosi. Dopiero razem z Tomskim udaje nam się znaleźć jakieś duszenia. Dzień udany, zalatane. Po lataniu rejestracja na zawodach.
BORNY!!! Safety briefing
Dzień kończymy w restauracji gdzie jesteśmy świadkami kabaretu w wykonaniu wegetariańskiego poligloty - Fiemki.
Gość jest niesamowity, przez wszystkie dni zabawiał nas kawałami i prawie się nie powtarzał. Kawał o świniach po prostu rządzi. Jednego kawału nie do końca rozumiem. „Jak wylądujesz uważaj żeby nie otoczyły cię żółwie”. Okazało się, że żółwie spacerują tam wszędzie tak jak u nas jeże. Spotkaliśmy kilka takich chodzących kamieni na drodze. Faktycznie otoczenie przez żółwie mogło by być groźne.

Ciapek


Task 1

67.4 km — Race to Goal



Nad startem straszny tłok. Ludzie latają jak chcą, przelatują przez kominy na kreskę lub kręcą w drugą stronę. Jak w ulu, aż dziwne że nie było zderzeń.

Miało być tak pięknie a zabrakło 10km do mety. Fiemka zawstydził dziś wszystkich i na swoim Synergy był dziś pierwszy. Ogólnie dzień udany. Tym razem to nie ja czekałem na zwózkę tylko zwózka na mnie.
Akwarium


Wreszcie ktoś mi zrobił zdjęcie. Dzięki Grzesiek




Task 2

80 km — Race to Goal





Musimy wywalić kogoś z teamu bo może być tylko 5 osób. Fiemka tworzy swój UFO team i przygarnia wyrzuconego z Bornów Wacka – wybacz Wacek.
"Wybacz Wacek"


Organizatorzy twierdzą, że task jest ambitny i przewidują 15% pilotów na mecie. Początek jest dobry, ale na pierwszym punkcie zła decyzja powoduje, że czołówka mi ucieka. Lecę w kolejnej grupie. Kolejny błąd na Prilepie prawie kończy się lądowaniem. Teraz już nie odpuszczam i cisnę belę ile wlezie. Po drodze pięknie nosi i dolatuję do mety. W goalu są już Tomski i Grzesiek. Po chwili dołączam do nich. Okazuje się że Prezes, Wujek i Wacek też za chwilę będą na mecie. Wszystkie Borny META. Super dzień.
Wujek
Prezes
Wacek
Zwózka



Task 3

63 km — Race to Goal

Nie ma lekko. 3 task nie jest łatwy i większość ląduje po trasie. Razem z Grześkiem siedzimy na mecie ale niestety bez zaliczenia 2 punktów. Wnioski na przyszłość to szybciej lecieć.




 









Task 4

67.1 km — Race to Goal

Najpierw trzeba znaleźć cywilizację
Nie ma pewności czy w ogóle pójdzie konkurencja. Chmury rosną, wiatr bardzo mocny i tylko chwilami słabnie umożliwiając start. Co chwilę zamykają okno startowe. Udaje mi się wystartować dopiero w 3 rzucie. Idzie nieźle ale wiatr ciągle się wzmaga. Nierówną walkę większość kończy przed  punktem. Na podkowie kilka glajtów wozi się na żaglu. Nagle pomarańczowy peak dostał klapę. Pilot przereagował i wpada w kaskadę. Przelatuje nad skrzydłem i wpada w sata. Paka nie otworzyła się ale na szczęście pilot wychodzi z tego bez szwanku. Nie wyglądało to najlepiej. Na zwózkę czekamy z kolegą Rosjaninem. Jedyny cień znajdujemy pod jabłonką. Jedne z lepszych jabłek jakie jadłem. Chwilę czekamy na Wujkowóz  i za chwilę jedziemy zobaczyć jezioro Ohrid. Jest co oglądać. Wielkie jezioro robi wrażenie. Dookoła góry, woda kryształ i dość ciepła mimo braku słońca. Kiedyś trzeba będzie tu przyjechać polatać.
Adam i Ewa








Task 5 – canceled, powrót

Decydujemy, że wracamy wcześniej i tym razem rozbijemy drogę na 2 części. Wacek oferuje, że weźmie nasze glajty, więc możemy jechać na luzaka. Pogoda wygląda kiepsko i nie czekamy na rozpisanie konkurencji. Okazuje się, że słusznie bo ostatecznie dzień został odwołany. Na widok potężnych chmur burzowych nakłaniam Prezesa na założenie przeciwdeszczówki. Przez mój brak wiary w Prezesa jedziemy mokrzy, ale od środka. Niestety kombizony nie oddychają i jest strasznie gorąco. Na Mojżesza udaje nam się dojechać do Novego Sadu w Serbii. Na każdych bramkach sfora psów. Tajniacy mają wcześniej rozstawione suszarki i na bramkach już wiadomo którego klienta ściągnąć na pobocze.
Sfora psów (zoom)




Mały Cwaniak: 
Siwy! Tu jest jakiś cwaniak!
Siwy Cwaniak: 
Pan daje piątaka, a cwaniak trzydzieści.











Dalej już tylko grzmi i błyska. Hotel jak z PRLu, ale czysty, tani i do tego z klimą. Najedliśmy się do syta, a piwo już dawno mi tak nie smakowało. Rano ruszamy dalej.
Full wypas

Na granicach jakieś kolejki, ale nie dla motorów. Wbijam się kulturalnie w kolejkę a tu nagle ktoś mnie klepie w plecy. Myślę sobie, chyba nie będzie aż tak kulturalnie. Okazuje się że to Tomski z Wujkowozu. Również stacjonowali gdzieś w Serbii.

Na Węgrzech znów przez Garmina zwiedzamy Budapeszt w 30 stopniowym upale. Uwaga na przyszłość – nie jeździć na Garmina.

Jeszcze obowiązkowy arbuz na miejscu. Jedna miejscówka na Gozilli wolna więc postanowiłem kupić jednego do domu. Po kilkunastu km sprawdzam czy zakup nadal na miejscu, a on przeleciał sobie przez siatkę i jedzie na luzaka z tyłu. Fuksem został uratowany.

Na Słowacji kupujemy jeszcze lentilki dla dzieci i alkohol. No i stało się. Prezio robi to co ja. Słyszę tylko: Piachu!! Piachuuu!!! Piachuuuuuu!!!!! Nie zdążyłem i krasula Prezesa leży. Na szczęście żadnych strat.

Pożegnanie za Duklą i już prawie w domu.
Wita mnie Misiek - chyba mu się podoba :)



Wyjazd super. Teraz czuję, że żyję i powoli zaczynam odzyskiwać czucie w 4 literach. Trzeba to powtórzyć.

Wyniki nie najgorsze choć mogło być lepiej. Za rok powalczymy :)

Bardziej szczegółowo o zawodach rozpisał się Wacek.
http://xcwacek.blogspot.com/

Skrót filmowy od Prezesa





Podsumowanie



Winiety w Serbii

- ok 12€ w jedną stronę

Winiety w Macedonii

- 200 bałaganów**

Hotel w Macedonii

- 13€ super standard w tym śniadanie (wypasiocha)

Restauracja w Macedonii

- 200 bałaganów wystarczy na konkretny obiad i piwko

Hotel w Serbii

- 15€ w tym kolacja (micha fasolki po bretońsku z żeberkami + piwo) i śniadanie

Kombinezon przeciwdeszczowy 2 częściowy BHP z Leroy Merlin

- 41 zł

Spalanie przy normalnej jeździe (100-120 km/h)

- Krasula 4,5l

- Gozilla niecałe 5l

Spalanie przy zapier… szybszej jeździe (130-160km/h)

- dużo ;) prawie 7l

Przejechana trasa

- 2876km
Mycie sprzętu
- długoo.. i dokładnie

udogodnienia warte polecenia:

Deflektor zakupiony tuż przed wyjazdem
-  mówiąc krótko - warto. Spora redukcja hałasu i wibracji na kasku. W połączeniu ze stoperami (znalazły się w połowie drogi powrotnej na dnie jednego z kufrów) zdecydowanie poprawia komfort jazdy
Nakładka na rolgaz pożyczona od Miśka (Dzięki)
- mała rzecz, ale robi robotę. Przy długiej jeździe działa jak tempomat.

* glajt - paralotnia
** bałagany - określenie waluty Macedońskiej - Denary
Zdjęcia z glalerii Grześka, Wujka i Tomskiego